Tytuł: "Ten jedyny"
Tytuł oryginału: "The One & Only"
Wydawnictwo: Otwarte
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 523
Shea to młoda dziennikarka sportowa, której pasją od dzieciństwa był futbol amerykański. Nic bowiem dziwnego, gdyż miasteczko, w którym się wychowywała wręcz żyło swoją drużyną sportową oraz bardzo wspierało trenera drużyny - Trenera (tak, to imię) Carra. Shea nie miała dotychczas szczęścia w miłości - wszystkie jej związki nie były udane i kończyły się fiaskiem. Od zawsze jednak podziwiała pana Carra, który był jednocześnie ojcem jej najlepszej przyjaciółki Lucy, za zaangażowanie i miłość do sportu. Chętnie spędzała z nim czas i prowadziła długie rozmowy. W pewnym momencie, zaczęła czuć do niego coś więcej niż tylko przyjaźń i przywiązanie. Po śmierci żony Trenera, Shea decyduje się podążyć za głosem serca i pójść na całość.
W tej powieści Emily Giffin po raz kolejny porusza niebanalny temat jakim jest miłość do o wiele starszego od siebie mężczyzny. Rozumiem, że mogą być takie związki i być może ludzie darzą się w nich faktycznie szczerym uczuciem. Tutaj jednak cała historia była o tyle dziwna i aż nienaturalna, że po pierwsze, obiekt westchnień dopiero co stracił żonę, po drugie był starszy od bohaterki o ponad 20 lat, a po trzecie, był ojcem jej najlepszej przyjaciółki. Wydaje mi się, że to zbyt wiele, aby historia była miła i przyjemna w czytaniu bądź dostarczała nam jakichś głębszych emocji. Ja miałam wręcz przeciwne odczucia - odpychało mnie to i miałam nadzieję, iż to tylko chwilowe zauroczenie, jedno z wielu, które w swoim życiu przeżywała główna bohaterka.
Kolejnym minusem dla mnie było nagromadzenie informacji o ... futbolu amerykańskim. Chwilami miałam wrażenie, że to właśnie o tym jest cała książka. Podziwiam autorkę za wiedzę bądź zasięgnięcie jej przed napisaniem powieści, jednakże uważam, że trochę przesadziła z ilością danych technicznych oraz wszelkich ciekawostkach o drużynach futbolowych i wszystkim, co związane z tym sportem. Rozumiem, że celem mogło być pokazanie jak wielkie znaczenie miał futbol dla Shei oraz Trenera Carra i że to właśnie pasja do tego samego sportu ich połączyła, ale nie było koniecznym wspominanie o futbolu na co drugiej stronie.
Rozczarowujące jest też trochę zakończenie, a właściwie jego brak. Liczyłam na element zaskoczenia, niespodziewany zwrot akcji, a tu nic. Przez ponad 500 stron książki, Shea, która jest narratorką całej powieści nie opowiedziała nam nic interesującego, poruszającego, czy wyzwalającego w czytelniku jakiekolwiek głębsze uczucia (w tym mogła być to nawet złość czy niesmak). "Tego jedynego" czytałam raczej obojętnie i trochę się wynudziłam. Historia moim zdaniem jest tutaj przez panią Giffin zbyt przekombinowana. Chciała dobrze, a wyszedł jakiś niedopracowany gniot. Podziwiam jednak ją za próbę podjęcia ciężkiego tematu, ale ojca przyjaciółki można już było sobie odpuścić. Może wtedy książka byłaby bardziej emocjonująca i chciałoby się wiedzieć, co się dalej wydarzy i czy taki związek ma szansę na przetrwanie.
Jedno jest pewne! Jeśli jeszcze nie czytaliście żadnej z książek Emily Giffin to nie zaczynajcie od tej, bo możecie się rozczarować i nie będziecie chcieli już spotkać się z dalszą twórczością autorki, a uważam, że inne jej pozycje są naprawdę godne uwagi!
W tej powieści Emily Giffin po raz kolejny porusza niebanalny temat jakim jest miłość do o wiele starszego od siebie mężczyzny. Rozumiem, że mogą być takie związki i być może ludzie darzą się w nich faktycznie szczerym uczuciem. Tutaj jednak cała historia była o tyle dziwna i aż nienaturalna, że po pierwsze, obiekt westchnień dopiero co stracił żonę, po drugie był starszy od bohaterki o ponad 20 lat, a po trzecie, był ojcem jej najlepszej przyjaciółki. Wydaje mi się, że to zbyt wiele, aby historia była miła i przyjemna w czytaniu bądź dostarczała nam jakichś głębszych emocji. Ja miałam wręcz przeciwne odczucia - odpychało mnie to i miałam nadzieję, iż to tylko chwilowe zauroczenie, jedno z wielu, które w swoim życiu przeżywała główna bohaterka.
Kolejnym minusem dla mnie było nagromadzenie informacji o ... futbolu amerykańskim. Chwilami miałam wrażenie, że to właśnie o tym jest cała książka. Podziwiam autorkę za wiedzę bądź zasięgnięcie jej przed napisaniem powieści, jednakże uważam, że trochę przesadziła z ilością danych technicznych oraz wszelkich ciekawostkach o drużynach futbolowych i wszystkim, co związane z tym sportem. Rozumiem, że celem mogło być pokazanie jak wielkie znaczenie miał futbol dla Shei oraz Trenera Carra i że to właśnie pasja do tego samego sportu ich połączyła, ale nie było koniecznym wspominanie o futbolu na co drugiej stronie.
Rozczarowujące jest też trochę zakończenie, a właściwie jego brak. Liczyłam na element zaskoczenia, niespodziewany zwrot akcji, a tu nic. Przez ponad 500 stron książki, Shea, która jest narratorką całej powieści nie opowiedziała nam nic interesującego, poruszającego, czy wyzwalającego w czytelniku jakiekolwiek głębsze uczucia (w tym mogła być to nawet złość czy niesmak). "Tego jedynego" czytałam raczej obojętnie i trochę się wynudziłam. Historia moim zdaniem jest tutaj przez panią Giffin zbyt przekombinowana. Chciała dobrze, a wyszedł jakiś niedopracowany gniot. Podziwiam jednak ją za próbę podjęcia ciężkiego tematu, ale ojca przyjaciółki można już było sobie odpuścić. Może wtedy książka byłaby bardziej emocjonująca i chciałoby się wiedzieć, co się dalej wydarzy i czy taki związek ma szansę na przetrwanie.
Jedno jest pewne! Jeśli jeszcze nie czytaliście żadnej z książek Emily Giffin to nie zaczynajcie od tej, bo możecie się rozczarować i nie będziecie chcieli już spotkać się z dalszą twórczością autorki, a uważam, że inne jej pozycje są naprawdę godne uwagi!
Ocena: 4/10
P.S. Niedawno odbyła się premiera najnowszej powieści Emily Giffin: "Pierwsza przychodzi miłość". Darmowy fragment możecie przeczytać TU. Moja recenzja już jutro na blogu!
faktycznie, juz sam opis fabuły jest dla mnie zbyt przekombinowany...i odpychający/Karolina
OdpowiedzUsuń:D Zdecydowanie zbyt dużo autorka chciała wsadzić do jednej powieści.
Usuń